Każdą wolną chwilę spędzam ostatnio na plaży, nad oceanem. Siedzę na piasku i słucham szumu fal, tak po prostu. Pewien rybak robił kiedyś to samo, dopóki nie zaczepił go bogaty człowiek biznesu.
Dokładnie rok temu o tej porze siedziałam na plaży w San Francisco, patrzyłam na Golden Gate i żegnałam się z USA. Nie miałam siły udawać dobrego humoru. Po dwóch tygodniach intensywnej trasy po Zachodnim Wybrzeżu wracałam do domu. Pierwszego dnia w Polsce nie mogłam opanować łez. Wyjazd miał być spełnieniem moich marzeń, a wracałam piekielnie…
Dziś chodzi za mną stwierdzenie “zbieram się w sobie”. To moment, kiedy nie jestem jeszcze w działaniu, dopiero mobilizuję energię. Najczęściej zbieram się w sobie po to, żeby coś powiedzieć lub zrobić. Próbuję zrozumieć, jaka jest funkcja tego etapu w cyklu realizacji swoich marzeń i potrzeb. Jednocześnie zastanawiam się, dlaczego to “zbieranie się” czasem trwa bardzo długo. I czy można by je przyspieszyć albo pominąć?
Za siedmioma górami na warsztatach psychoterapii Gestalt wykonywałam tak zwaną pracę nad sobą. Formuła była przemyślana w ten sposób, abym mogła spróbować swych sił w trzech rolach: klientki, terapeutki i obserwatorki.
W Podkaście „Rozmowy z Universum” opowiadam o psychologii i psychoterapii. Zapraszam do słuchania 🙂
W codziennym życiu nie poświęcałam czasu na rozkminianie tego, co przed chwilą zrobiłam lub z kim rozmawiałam. Po skończeniu jednej sprawy przechodziłam płynnie do kolejnej, bez momentu zatrzymania. Robiłam tak do czasu, a konkretnie do momentu przejazdu trasą Warszawa-Berlin w pewne wiosenne popołudnie.
“Jakie plany na weekend?” – zapytała M. “W sobotę zamierzam zrobić coś szalonego” – odpowiedziałam. “Wstanę rano, zjem śniadanie, usiądę na kanapie i… tak zostanę. Do końca dnia. Zobaczę co do mnie przyjdzie”.