W środę jak co tydzień ćwiczyłyśmy we dwie na siłowni. “Jakie plany na weekend?” – zapytała M. “W sobotę zamierzam zrobić coś szalonego” – odpowiedziałam. “Wstanę rano, zjem śniadanie, usiądę na kanapie i… tak zostanę. Do końca dnia. Zobaczę co do mnie przyjdzie”. Obserwowałam jak na twarzy M. maluje się zdziwienie.
M: Ale jak to, dlaczego tak radykalnie? NAPRAWDĘ NIC nie będziesz robić?
Ja: Nie wiem. Może będę coś robić. Zobaczę jaka pojawi się we mnie potrzeba.
M: A po co Ci to tak sprawdzać?
Ja: Chcę poznać samą siebie. Pobyć ze sobą. Zaprzyjaźnić się.
Po minie M. widzę, że nie jest przekonana do mojego pomysłu. Brak działania to w jej słowniku depresja, marazm. Przecież tyle można zrobić w ciągu jednej soboty! Wiem. Lubię dobrze wykorzystywać wolny czas i nie marnować ani minuty. Kiedyś spisywałam listę rzeczy do zrobienia na każdy weekend. A potem od samego rana odhaczałam zadania po kolei. Dlaczego przestałam?
Odkryłam w sobie przekonanie mówiące: “istnieję tylko wtedy kiedy działam”. Bez zadań zastygam i czuję się bezwartościowa jak zepsuta maszyna. Pewnego razu pomyślałam: “Zaraz, precież to nie jest prawda o mnie. Istnieję na tym świecie z działaniem i bez niego. Niezależnie od tego, czy finalizuję wielki projekt w pracy, czy siedzę z kubkiem herbaty w domu. Czy tańczę do rana na weselu, czy głaszczę wieczorem psa na kanapie”. Dlaczego więc daję sobie większe przyzwolenie na robienie niż na nie robienie?
Moja siostra podarowała mi kiedyś zegar na ścianę, a na jego odwrocie napisała cytat z “Biegnąnej z wilkami” Clarissy Pinkoli Estes:
“Psychika i dusza kobiety ma swoje cykle, swoje pory roku: czas działania i czas samotności, biegu i znieruchomienia, zaangażowania i rezerwy, poszukwania i spoczynku, tworzenia i wykluwania, aktywności w świecie i powrotu do odosobnienia”.
Gdzie jest mój czas odosobnienia? I na czym on polega?
Kiedyś myślałam, że bycie w odosobnieniu to wieczór z książką. Albo gra na pianinie, pójście na spacer z audiobookiem w słuchawkach. Przecież jestem wtedy sama, bez towarzystwa. Sęk w tym, że gdy czytam, słucham lub gram jestem w interakcji z tym co na zewnątrz, a niekoniecznie ze sobą samą.
Do tej pory podświadomie unikałam spotkania ze sobą. Rozmowa z M. trwała dalej:
M: Już widzę te wszystkie czarne myśli na mój temat, które mi się pojawią w głowie kiedy nic nie będę robić.
Ja: Ja też je mam. Trochę się ich boję, a jednocześnie jestem ich ciekawa i chcę się z nimi skontaktować. Myślę, że to może być droga do zrozumienia siebie. A później może nawet, kto wie, do polubienia siebie!?
Bo przecież jak można polubić kogoś, kogo się nie zna? A jak można kogoś poznać jeżeli nie spędza się z tym kimś czasu?